Na zaproszenie Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej dzielę się swoimi wspomnieniami z dorastania z twórczością Stanisława Lema.


Moje pierwsze spotkanie z twórczością Stanisława Lema miało miejsce w połowie lat dziewięćdziesiątych. Jako bodajże ośmiolatek znalazłem na babcinej działce pod Bydgoszczą mocno zniszczoną kopię „Opowieści o pilocie Pirxie”.

Do dziś pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie moment, gdy Pirx w krytycznej sytuacji wykorzystał stery podłączone do niezależnego obwodu elektrycznego, aby uniknąć – wydawałoby się – niechybnej śmierci. Wrażenie to nie do końca spowodowane było zmyślnością samego pilota – choć to oczywiście też – ale samym faktem, że „korab” opisywany przez Lema w ogóle posiadał takie niezależne, dziś powiedziałbym „redundantne”, obwody. A skoro posiadał, to ktoś musiał je wcześniej zaprojektować – wybiec myślami w przyszłość pełną niewiadomych i wymyślić system odporny na wszelkie możliwe awarie!

Dla mojego ośmioletniego umysłu był to nie lada koncept. Oto są na świecie tacy projektanci systemów, a konkretniej maszyn latających w kosmos, którzy nic nie robią całymi dniami tylko analizują wszelkie potencjalne scenariusze przyszłości i starają się zapobiec tym najgorszym. Dziś mam niesamowitą przyjemność pracować na co dzień w sektorze kosmicznym, w którym analizy FMECA (Failure modes, effects and criticality analysis) są częścią naszej, zupełnie realnej, codzienności.

Fakt że Lem opisywał podróże kosmiczne w tak szczegółowy sposób zaowocował powstaniem w mojej młodej głowie niesamowitej liczby pytań. Jak buduje się takie statki kosmiczne i dlaczego trzeba ograniczać ich maksymalne przyspieszenie? Co można znaleźć na innych planetach w kosmosie i czy będziemy w ogóle w stanie pojąć to naszymi umysłami? Czy roboty naprawdę mogą zastąpić nas w przyszłości i w jaki sposób ich myślenie będzie różniło się od naszego? Te i inne drobne smaczki wychwytywane w prozie Lema urastały do rangi kluczowych spraw, na które odpowiedzi próżno było szukać w szkole, w domu czy wśród rówieśników. A że czasy były przed-internetowe – pozostawało czytać Lema więcej, w nadziei, że gdzieś na kolejnych stronach znajdą się odpowiedzi.

Oczywiście, to jedna tylko mała odsłona niesamowicie szerokiej twórczości Lema. Fantastyczne w czytaniu powieści jego pióra jest to, jak wraz z wiekiem odsłaniają się przed czytelnikiem coraz to nowsze i coraz to trudniejsze wyzwania. Kiedy byłem w liceum wybrałem sobie jako temat maturalny teorię poznania w twórczości Stanisława Lema. Spędziłem kilka miesięcy w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego na warszawskim Powiślu i dzień w dzień wertowałem dzieła wielkiego pisarza wraz z posłowiami niezastąpionego profesora Jerzego Jarzębskiego.

Mniej więcej wtedy natknąłem się na bodajże najtrudniejsze pytanie, które Lem wydawał się zadawać swoim czytelnikiem. Czy w spotkaniu z nieznanym, z kosmosem, z „obcymi” – jesteśmy w ogóle w stanie się z tą „drugą stroną” skomunikować? Czy jesteśmy w stanie ją zrozumieć? Tak różni ciałem, duchem, doświadczeniami i kulturą? I jak tego dokonać? Czy też jedyne co nam pozostaje to poprzerzucać się „trójkątami Pitagorasa” symbolizującymi uniwersalność matematyki i praw przyrody? Te rozumiemy, wydawało mi się przynajmniej do niedawna, wszyscy.

To pytanie staje się szczególnie ważne w dzisiejszym coraz bardziej sfragmentaryzowanym świecie, w którym zamykamy się w oddalających się od siebie bańkach kulturowych. Stajemy się wobec siebie lemowskimi „obcymi”, choć żyjemy na tej samej planecie. Tracimy umiejętność komunikowania się.

A czas na to nienajlepszy. Wszystkie ważkie tematy poruszane w twórczości Lema, w tym m.in.: rosnące znaczenie sztucznej inteligencji, dojrzewanie gospodarki kosmicznej, możliwości destrukcji i katastrof na skalę planetarną – zaczynają wpływać w znaczącym stopniu na nasze życia właśnie teraz. Jak sobie z nimi poradzić?

Pozostaje żywić nadzieję, że podobnie jak projektanci pirxowskiego korabia, poddamy nasze ziemskie systemy porządnej analizie potencjalnych scenariuszy przyszłości i postaramy się zapobiec tym najgorszym. Nie bez powodu były dyrektor generalny Europejskiej Agencji Kosmicznej, Johann-Dietrich Woerner, od lat określa naszą planetę mianem „statku kosmicznego Ziemia”, za którego poprawne funkcjonowanie wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.

Taką mam nadzieję, a ta podobno umiera ostatnia. (Hmm. Może właśnie dlatego, wbrew staraniom maszyny Trurla, nie podzieliła ona jeszcze smutnego losu natągwi, nupajek, nurkownic i nędasów…).


Wpis został opublikowany po raz pierwszy na profilu Facebook Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej.

Link: https://www.facebook.com/PFFN.official/posts/pfbid0m2ZsPftoD8jDBKZgGseEHNa75spRS2EzKtXjNMxHGbA3c8Cfinp6McSg7acFCewkl?tn=%2CO*F